niedziela, 29 grudnia 2013

Myślał indyk o niedzieli...

I dobrze myślał. Chociaż początkowo wielkiego ptaka planowaliśmy mieć na świąteczny obiad, to mała obsuwa logistyczna przesunęła jego spożycie na weekend. Przekopałam setki blogów kulinarnych, aby dowiedzieć się czegoś więcej o przyrządzeniu tego ptaszyska. Wspólnymi siłami, bo tym razem zaangażowałam Misia do dźwigania ;) wyszło nam cosik takiego...




Zanim przejdę do przepisu nadmienię, iż przygotowanie indyka to nie lada wyzwanie logistyczne oraz siłowe. Moje przygotowania trwały 3 dni, a podnieść prawie 7- kilowego chabana to już wyższa szkoła jazdy. Wpis może być trochę nużący, gdyż wiele się działo. I od razu zaznaczę, nie podaję źródeł, z których korzystałam, bo było ich tyle, że już ich nawet nie pamiętam ;) 

Pieczony indyk 
w całości

solanka
indyk (ok. 6,5kg)
300g mięsa mielonego
garść rodzynek
1 jajko
bułka tarta
1/2 cebuli
1/4 startej brukwi
1 główka czosnku
1 pomarańcza
2 marchewki
przyprawy (zioła prowansalskie, majeranek, słodka i ostra papryka)
oliwa

Solanka (tudzież marynata)

Można się bez niej obyć i po prostu w dniu pieczenia obficie nasolić indyka, jednak moim zdaniem ułatwia ona trochę życie. Należy ją przygotować co najmniej 24h przed pieczeniem. 
I tak: na każdy litr wody rozpuściłam 1 łyżkę soli. Dodatkowo do wody dodałam liść laurowy, ziele angielskie i pokrojony ząbek czosnku. Rozmrożonego indyka (czyli to kolejne 6-10h wchodzące w czas przygotowania) umieściłam w dość głębokim naczyniu i zalałam przegotowaną, wystudzoną marynatą, tak aby cały w niej się zanurzył (mi wyszło ok. 7l wody). Pozostawiłam przez 24h w chłodnym miejscu.

Pieczenie

Z racji swoich gabarytów indyk potrzebuje sporo czasu na pieczenie. Źródła podają iż na każdy 1kg mięsa (z nadzieniem) potrzeba 35- 40min. pieczenia. Ważne jest także dobre rozgrzanie piekarnika przed umieszczenie tam ptaszora. Rozpiętość czasowa jest różna, jedni piszą, że potrzeba 4-5h na rozgrzanie piekarnika, inny że wystarczy go włączyć na początku przygotowań. 
I ja też tak uczyniłam. Czyli przez całe moje barowanie się z indykiem piekarnik grzał się w 200st. 

Przygotowanie nadzienia

W dniu pieczenia przygotowałam nadzienie. Apropos, czytając te wszystkie blogi dowiedziałam się, że błędem jest nadziewanie dupki indyka. Nadzienie powinno umieszczać się w "kieszonce" pod skórą na piersiach. Z jednego prostego powodu- piersi upiekłyby nam się za wcześnie w porównaniu z resztą ciałka, np. udkami. Właśnie, aby zrównać ten czas, nadzienie upychamy w piersi, dzięki czemu nie będą one zbyt wysuszone. 
Moje nadzienie składało się z mięsa mielonego. Przygotowałam je standardowo jak na kotlety mielone, czyli mięso wymieszałam z jajkiem, 1/2 startej cebuli, 1 startym ząbkiem czosnku, przyprawami, bułką tartą. Niestandardowo dodałam 1/2 startej brukwi i garść rodzynek (uprzednio wymoczonych we wrzątku, tak 5-10min.). Wszystko dobrze wymieszałam i odstawiłam na chwilę. 

A teraz akcja powiększania piersi... bo mnie nadziewanie indyka mniej więcej z tym się skojarzyło. Ptaszysko ułożyłam na pleckach, pozostałością szyjki do siebie. Podważyłam lekko skórę na piersiach i wsuwając początkowo palce, a potem całą dłoń odrywałam skórę od korpusu. Trochę dziwne uczucie ;) Skóra jest dość elastyczna i trudno ją przebić, ale nie zmienia to faktu, iż należy wykonywać to ostrożnie. W tak przygotowanej kieszonce delikatnie umieściłam mięsny farsz. Wejście zapięłam wykałaczką. 

Zapętlona pomarańcza

Pieczone prosiaczki mają w ryjku jabłko, a nasz indor będzie miał w dupce pomarańczkę ;) A dlatego, by nadała ona aromat mięsu od wewnątrz. Przed umieszczeniem jej w tuszce podgrzałam ją 30s w mikrofali, aby uwolnić z niej zapach. Tak nadzianego ptaka dokładnie zasznurowałam, a raczej obwiązałam. Dobre sznurowanie jest gwarancją równomiernego upieczenia. Ptaka ułożyłam na plecach, udkami do siebie, a następnie... Opisując to sama się zapętliłam, więc od razu odsyłam tutaj

Ostatnie poprawki

Brytfankę, na której piekłam indyka, polałam oliwą. Ułożyłam na niej podłużne połówki marchewek, robiąc coś na wzór rusztowania. Na nich umieściłam indyka, którego na sam koniec posmarowałam oliwą, obsypałam ostrą papryką, majerankiem i powtykałam w każdą możliwą lukę ząbki czosnku (np. pod skrzydłami, udami, na grzbiecie pod skrzyżowaniem sznurka). Tak zmaltretowanego indyka wstawiłam do piekarnika na ok. 3,5h pieczenie. 

To jeszcze nie koniec

Jeśli myślicie, że z chwilą wstawienia indyka do piekarnika, Wasza rola się kończy, to muszę Was rozczarować. Piekąc indyka, nie można postępować zgodnie z zasadą "zawiązać, zapiec, zapomnieć" (ot, taka parafraza ;)). 
Po 30min. w 200st. temperaturę pieczenia zmniejszyłam do 150st. Ponadto w trakcie pieczenia indyka wielokrotnie podlewałam wytworzonym sokiem, aby mu się wierzch zanadto nie spalił. Jeśli jednak już tak się stanie, spokojnie można przykryć go folią na czas dalszego pieczenia i zdjąć ją pod sam koniec.

Wytworzony w trakcie pieczenia tłuszczyk wykorzystałam na zrobienie sosu. Zlałam go z brytfanny do garnka, podgrzałam, po czym zagęściłam 1 łyżką mąki rozrobionej w szklance bulionu. Gdy sos zaczął gęstnieć, przelałam go przez sitko do sosjerki.

A teraz ...S M A C Z E G O!!!




























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli już zbłądziłeś w bastaleny strony, jesteś o komentarz mile poproszony ;)

Drogi "Anonimie" Ciebie też nie minie. Wpisz, proszę, w komentarzu chociaż swoje imię ;)